Optymizm odnajdywała w każdej sytuacji
Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Może i tak, niemniej są postaci, których nieobecność pozostawia lukę nie do wypełnienia… Co prawda, życie toczy się dalej, ale już inaczej. Pomostem łączącym nas i nieobecnych mogą być wspomnienia, może być nim także dorobek, który po sobie pozostawili. To okazja, by za pośrednictwem słów Katarzyny Nowak wspomnieć Dorotę Nowak – matkę, reżyserkę Teatru Wodzisławskiej Ulicy.
Spektakli, w których reżyserię wkładała ogrom serca i energii, nie można było nie zauważyć. Przez ponad trzydzieści lat jej artystyczna dusza pobudzała do działania aktorów tworzących Teatr Wodzisławskiej Ulicy i nie tylko. Była przekonana, że trzeba ćwiczyć, rozwijać się i sięgać po różnorodny repertuar. Nie bać się wyzwań, za pomocą których można w niesztampowy sposób opowiadać o rzeczach ważnych. Była też pewna, że w teatrze należy tak dobierać ludzi, by potrafili wyrażać jak najwięcej. To Dorota Nowak, charyzmatyczna postać wodzisławskiej sceny teatralnej. I choć dziś fizycznie nie ma jej z nami, wydaje się, że jej słowa rozbrzmiewają w naszych myślach z niegasnącą siłą. Nie dezaktualizują się, nie tracą na wartości. Bo trudno polemizować ze stwierdzeniem, którym reżyserka dzieliła się niegdyś w rozmowie z nami, a mianowicie że: „Aktor to musi być ktoś! Ktoś, komu na czymś zależy. Ktoś, kto ma coś do powiedzenia. Teatr bezwarunkowo musi wiedzieć, po co istnieje, podobnie jak pojedynczy aktor, który jest taką miniaturką teatru. Aktor, który jest pusty w środku i będzie tylko wykonywał polecenia reżysera, będzie reprezentował dobre rzemiosło, ale w jego wypowiedzi scenicznej brakować będzie duszy.”
Patrząc na skład TWU można wnioskować, że ta opinia to były nie tylko słowa, ale dewiza, która znajdywała potwierdzenie w rzeczywistości. Od samego początku ów teatr tworzyli ludzie niebanalni, a z pewnością „jacyś”. I Dorota Nowak potrafiła takie osobistości przyciągać i zatrzymać. Była to kobieta nietuzinkowa, która od życia chciała wydobyć jak najwięcej. Na pytanie czego sama nauczyła się przez lata pracy z teatrem odpowiadała, że jeszcze nie wie. Że ciągle szuka i, że nie przekazała jeszcze wszystkiego, co chciałaby Podkreślała też, że: „Nie ma czegoś takiego jak podręcznik reżyserii. Jest parę inspirujących książek, są kanony, które trzeba znać i przykłady, z których warto czerpać wiedzę. Ale jak człowiek nie zrobi swojego warsztatu, nie będzie prowadził własnego teatru, to nie będzie miał pojęcia o reżyserii. Praktyka jest niezbędna”. Mówiła: „Uczę się sztuki pracy z ludźmi. Nie wiem, czy mi się to udaje. Ale staram się. Eksponuję ich zalety, bo u każdego one są. Gdyby ich nie było, to nie mieliby czego szukać w teatrze.” Proszona o podsumowanie swojej artystycznej drogi, twierdziła: „Biorąc pod uwagę to, co z takiej pracy zostaje w ludziach tych, którzy należą do teatru, jak i tych, którzy przychodzą na nasze przedstawienia to myślę, że warto było bezwarunkowo.” W miłośnikach sztuki, dzięki pracy Doroty Nowak, z pewnością pozostało wiele inspiracji, refleksji i tematów do przepracowania. Wielu z nas wodzisławianka dała się poznać przez pryzmat artystycznej działalności. Niewielu miało tę sposobność, by poznać jej inne oblicze. W tym szczególnym czasie, kiedy to zainteresowanie swoje jeszcze mocniej kierujemy w stronę mam, o wspomnienia poprosiliśmy córkę założycieli TWU – Katarzynę Nowak. Jej słowa z pewnością mogą być swoistym dopełnieniem obrazu Doroty Nowak w naszej pamięci.
Redakcja: Kiedy myśli Pani o matce, to jako pierwsze nasuwa się wspomnienie…
Katarzyna Nowak: Jako pierwsze nasuwa mi się wspomnienie jej niesamowitego optymizmu, który odnajdywała w każdej sytuacji i tego, że dla niej nie było rzeczy niemożliwych. Pamiętam, że jako sześciolatka chciałam na przedszkolny bal przebierańców założyć strój Hiszpanki. Oczywiście nic takiego, w tych czasach, nie dało się kupić, więc moja mama ręcznie uszyła mi takie przebranie, z rożnych rzeczy, jakie miałyśmy w domu, choć do tej pory nigdy wcześniej niczego nie szyła. A i tak poszło jej znakomicie, bo moja sukienka na balu zdobyła pierwsze miejsce.
Kim była dla Pani matka?
Była reżyserką Teatru Wodzisławskiej Ulicy, ale również nauczycielką akademicką w Wyższej Szkole Teatralno-Akademickiej w Opolu. W późniejszym czasie uczyła w wodzisławskiej „Budowlance”. Pisała wiele sztuk, które wystawiała ze swoim teatrem. Co istotne, członkowie teatru zawsze byli dla niej jak najbliższa rodzina.
Jak żyło się z reżyserką, przypuszczam, że było to życie niebanalne?
Pamiętam, że jako dziecko bardzo często podróżowałyśmy pociągami, a to dlatego, że praca mamy na uczelni w Opolu wymagała od niej oceniania przedstawień studentów. Studenci byli z kolei z całej Polski, wiec jeździłyśmy na wiele rożnych spektaklów do bliskich i odległych miast. Mama zawsze miała ze sobą karty, w które grałyśmy często w pociągach. Pamiętam również to, jak podczas jednego ze swoich przedstawień została zaaresztowana przez milicję. Jej studenci zaopiekowali się mną, a cały tłum ludzi krzyczał: „Oddać mamę!!!”, która w końcu została uwolniona.
Spośród wartości, jaki mama Pani przekazała, najważniejsze to?
Na pewno swoim przykładem wbiła mi do głowy to, żeby nigdy się nie poddawać i to, by na życie patrzeć z optymizmem. Niepoddawanie się to cecha, która momentami może być ciężka dla bliskiego nam otoczenia, bo wiąże się z byciem upartym, a to rzecz niełatwa do przełknięcia. Wydaje mi się, że optymizm jest bardzo potrzebny w życiu, bo przecież wszyscy borykamy się z jakimiś problemami. A dzięki niemu zdecydowanie prościej pokonać trudności.
Są cechy, które odziedziczyła Pani po matce?
Mam nadzieje, ze odziedziczyłam po mamie wytrwałość w dążeniu do celu. Jej determinacja w kończeniu wszystkiego tego, co zaczęła, była naprawdę inspirująca – wszystkim się udzielała. Wydaje mi się, że dlatego bez trudu mama była w stanie gromadzić takie tłumy wokół siebie.
Co uważa Pani za najbardziej istotne wydarzenie z Waszego wspólnego życia?
To prawdopodobnie było urodzenie mojego syna, a potem córki i pomoc mojej mamy w zajmowaniu się dziećmi. Bez wahania zdecydowała się przyjechać do Londynu, by nas w tym wesprzeć, żebym ja mogła wrócić do pracy. Było to zupełnie niesamowite doświadczenie dla nas wszystkich i było cudownie mieć mamę tak blisko.
Jaką Pani stara się być mamą?
Oj, ciężkie pytanie! Staram się być matką, która nie stresuje się każdym problemem, patrząc na życie z perspektywy wszechświata. Staram się dużo śmiać z moimi dziećmi i pokazywać im jak najprostsze życie, nauczyć ich czerpania radości z codziennych drobiazgów – zapalenie ogniska w ogrodzie jest bardzo proste, a jakie przyjemne! Tego wszystkiego nauczyłam się od mojej mamy.
Rozmawiała: Magdalena Szymańska
Komentarze (0)
Dodaj komentarz