Cząstkę Amsterdamu do Wodzisławia
Wsiąść z uśmiechem na motor i z płaczem zalać go paliwem – tak mówią o swojej pasji Sebastian Klima i Wiktor Tsiolis, członkowie Wodzisławskiego Klubu Motorowego. W sezonie, od kwietnia do listopada, pokonują na swoich maszynach 15 tys. km. A podróżują tylko w weekendy! Niedawno wybrali się na motocyklach do Holandii.
Sebastian Klima jest kierownikiem salonu sieci komórkowej, Wiktor Tsiolis managerem i kierowcą, Łukasz Radecki prowadzi sklep a Michał Jędrysik jest przedstawicielem firmy budowlanej. Wszyscy mieszkają w Wodzisławiu. – Każdy z nas jest z innej parafii – podkreśla Wiktor. Cztery lata temu połączyła ich pasja do motocykli. – Zaczęliśmy razem jeździć. W tym roku, podczas jednego ze spotkań w garażu, padła inicjatywa założenia małego, wręcz kameralnego klubu – opowiada Sebastian. Tak powstał WODZISŁAWSKI KLUB MOTOROWY.
Panowie sezon rozpoczynają w kwietniu. Od udziału w zlocie motocyklistów w Częstochowie, gdzie jednym z z punktów spotkania jest msza na błoniach pod jasnogórskim szczytem i błogosławieństwo. – Każdy z nas chce rozpocząć sezon i przede wszystkim szczęśliwie go zakończyć. Wierzymy w to – mówią wodzisławscy pasjonaci dwóch kółek.
Pretekstem do naszego spotkania z nimi było jednak inne wydarzenie. Dwóch członków klubu, Sebastian i Wiktor, wzięli niedawno udział w wielkim zlocie motocyklistów w Kevelaer w Niemczech, zakończonym paradą i mszą świętą. - Uczestniczyło w nim kilka tysięcy użytkowników dwóch kółek. Prawdopodobnie byliśmy jedynymi Polakami – podkreślają Sebastian i Wiktor, którzy w ten sposób spędzili swój urlop.
Swoją podróż rozpoczęli w nocy w 8 na 9 lipca. Wystartowali spod jednej ze stacji benzynowej w Gliwicach. - To była chłodna noc. Zdecydowanie przyjemnej jeździ się w ciągu dnia – zapewnia Wiktor. Do przejechania mieli 1100 km. Na trasie nie obyło się bez przygód, które teraz wspominają z uśmiechem. - Jechaliśmy autostradą. Byliśmy około 100 km przed Dortmundem. Od dłuższego czasu rozglądaliśmy się za stacją benzynową – opowiadają. W tej sytuacji mieli dwa wyjścia. Mogli albo zjechać z autostrady i szukać stacji, albo w dalszym ciągu jechać przed siebie z nadzieją, że w końcu jakaś się znajdzie. Wybrali drugą opcję. - Jedziemy i nic. Jak na złość wiał silny wiatr a do pokonania mieliśmy dość górzysty teren, więc zużycie paliwa było większe – podkreślają. W pewnym momencie w motorze Wiktora zabrakło paliwa. Nie było wyjścia. Panowie zatrzymali się na parkingu. Sebastian wyłączył nawigację w telefonie. Okazało się, że tuż przed nimi jest zjazd z autostrady, który prowadzi do małego miasteczka. Z tym, że miasteczko to oddalone było o... 4 km. - Opatrzność musiała nad nami czuwać, bo od zjazdu z autostrady droga wiodła w dół. Wiktor jechał na luzie, ja na oparach. Dotarliśmy do ronda i zobaczyliśmy stację. Od tego momentu Wiktor musiał pchać swój motor. Jakieś 200 metrów – śmieje się Sebastian.
Kevelaer, w którym odbywał się zlot, leży 6 km od granicy z Holandią. - Częścią zlotu jest parada. Wszyscy uczestniczy jadą łącznie 50 km. Z Niemiec przed Holandię – wyjaśniają wodzisławianie, którzy dalszy ciąg urlopu spędzili już nie tylko na motorach. Dwa dni po zlocie wybrali się bowiem do Amsterdamu. - Mówi się, że w Niemczech są dobre drogi. Są. Ale w Holandii jeszcze lepsze. Sam wjazd do Amsterdamu to siedem pasów – zachwyca się Wiktor. - Mówi się też, że w Amsterdamie jest dużo rowerów. Nieprawda. Właściwie są tylko rowery. Wszędzie. Przypięte do płotów, latarni, dosłownie na każdym kroku. Jeżdżą na nich mężczyźni w garniturach od Armaniego i kobiety w szpilkach dwunastkach – opowiada Sebastian. Wodzisławianie również wypożyczyli rowery i na nich zwiedzali miasto. Wcześniej byli też w coffee shopie i próbowali miejscowego specjału.
Żeby tak cząstkę Amsterdamu do Wodzisławia
- Jesteśmy mieszkańcami Wodzisławia i lubimy to miasto, ale uważamy, że brakuje u nas luzu. Ludzie są strasznie poddenerwowani. Zupełnie inaczej niż w Amsterdamie. Żeby tak chociaż cząstkę atmosfery, która jest, tam, przenieść do nas – rozmarzyli się. - U nas, kiedy zapytasz znajomego: "cześć stary, co u ciebie?", słyszysz odpowiedź: "eee, daj spokój" – podkreślają i dodają, że nie chcą, by tak właśnie wyglądało ich życie.
Pasja to relaks i adrenalina
Wodzisławski Klub Motorowy nie jest jeszcze nigdzie zarejestrowany. - Ale planujemy to zmienić – mówią Sebastian i Wiktor. Na razie jazda motocyklem to dla nich sposób na aktywne spędzanie weekendów. Najczęściej wybierają czeskie i słowackie drogi – wiadomo, są w lepszym stanie. Poza tym tam lepiej traktuje się motocyklistów. - Bo w Polsce niestety nie każdy kierowca traktuje nas jako pełnoprawnych uczestników ruchu drogowego. Wyjeżdżanie z podporządkowanej, kiedy my jesteśmy na głównej, to częsty problem – ubolewają. - Ludzie muszą się przyzwyczaić do tego, że my mamy mniejszy, ale szybszy sprzęt. I powinni pamiętać, że nas chroni tylko kask – dodają.
Z każdej dłużej wyprawy wodzisławianie wyciągają wnioski. - Podstawowy to ograniczone zaufanie do innych. Dzięki naszym podróżom zdobywamy doświadczenie, doskonalimy technikę, a także propagujemy bezpieczną jazdę. Aby w końcu przekonać społeczeństwo do tego, że motocyklistów jest coraz więcej i trzeba się z nimi liczyć, a nie traktować tylko i wyłącznie jako "dawców". W samym Wodzisławiu jest już coraz więcej posiadaczy dwóch kółek – zauważają i dodają, że chcą również poszerzać swój klub o nowych członków.
Każdy motocyklista ma jakieś marzenie
Sebastian jeździ obecnie Yamahą Thundercat. Wiktor ma Suzuki GSX-R. Ten pierwszy marzy o Kawasaki ZX10, a drugi o Suzuki Hayabusa 1300. Na pytanie, jak kobiety reagują na mężczyzn na motocyklach, odpowiadają. - Są tacy mężczyźni, którzy kupują motocykl, by zaimponować dziewczynom. Ale naszym zdaniem to znaczy, że czegoś im brakuje. Nie należymy do tej grupy. Chodzi o to, że nam niczego nie brakuje i potrafimy poznać dziewczynę inaczej niż "na motor" – peuentują.
(m)
Komentarze (14)
Dodaj komentarz